Historia

Historia mojej wspaniałej przygody z Niufami.

Wszys­tko się zaczęło w jeden z sierp­niowych dni w 1980 roku. Po pier­wszym roku studiów w WSD Redemp­to­rys­tów byłem wraz ze swoi­mi kolega­mi na wypoczynku w Bar­do Śląskim. Pewnego dnia udal­iśmy się do Sank­tu­ar­i­um Mat­ki Bożej Przy­czyny Naszej Radoś­ci na Górze Iglicznej. Posługę dusz­paster­ską spra­wował tam wtedy nieżyją­cy już nasz współbrat O. Antoni Bujak. Kiedy dos­zliśmy do furt­ki w ogrodze­niu ple­banii. Ujrza­łem niesamow­ity widok, dwa wielkie kudłate czarne „miś­ki” tar­mosiły w sposób sza­le­nie fleg­maty­czny owczar­ka niemieck­iego, który się prze­dostał na teren ogro­du. Za chwilę pojaw­ił się sam właś­ci­ciel owych „niedźwiad­ków” Ojciec Antoni. Wziął wiadro z wodą oblał „mis­ki” te na chwilę zostaw­iły tar­mosze­nie wilczu­ra, który korzys­ta­jąc z zamiesza­nia co prędzej czmy­ch­nął z pod­wór­ka. Z dużym respek­tem przekracza­l­iśmy próg furt­ki ale dla mnie ważniejsza od stra­chu była fas­cy­nac­ja psa­mi. Poz­nałem, że to Nowo­fund­landy ale do tej pory widzi­ałem jedynie ilus­trac­je w książkach ter­az mogłem zobaczyć na własne oczy dwa przepiękne osob­ni­ki tej rasy Atoma i Erę ( takie imiona nadał im O. Antoni) Zakochałem się w tych psach od pier­wszego wejrzenia i zamarzyłem sobie wtedy stać się właś­ci­cielem takiego psi­a­ka w przyszłości.

Minęło 6 lat, otrzy­małem w między­cza­sie tj. 10 czer­w­ca 1985 roku święce­nia kapłańskie i zostałem skierowany do pra­cy w naszej parafii we Wrocław­iu na ul Wit­ti­ga 10. Które­goś dnia wybrałem się do O. Antoniego Buja­ka. Zas­tałem Ojca w kiep­skim stanie zdrowia, nie miał już Atoma, został z Erą (Kama z Niedźwiedziej Gawry) oraz z dwoma młody­mi psa­mi. Wtedy spełniły się moje marzenia O. Antoni podarował mi Erę i jed­nego ze szczeni­aków, który szy­bko znalazł swój nowy dom z kocha­jącą go rodz­iną w Olkuszu. Ogrom­nie szczęśli­wy wracałem do Wrocław­ia z psem, na którego widok bard­zo wielu zatrzymy­wało się i ze zdzi­wie­niem, a może nawet i stra­chem mal­owanym na ich twarzy, pytali się co to za rasa a może to mały niedźwiedź. A to tylko Era z „trochę” zanied­baną sierś­cią. W klasz­torze przyję­to mnie dość życ­zli­wie, choć szy­bko pojaw­iło się wiele aneg­dot, skąd­inąd sym­pa­ty­cznych, doty­czą­cych moich relacji z Erą, których twór­cą był brat Bogu­mił. Za parę tygod­ni do Wrocław­ia przy­jechał O. Antoni. Był poważnie chory, przez pon­ad trzy lata wraz z bratem Bogu­miłem opiekowal­iśmy się nim dniem i nocą. Era miała pon­ad 8 lat jak ją dostałem zaprzy­jaźnil­iśmy się jed­nak od razu. Była przemiłą sunią choć miała jed­ną, wpraw­ia­jącą mnie w wiele zmartwień, przy­warę. Ona lubiła chodz­ić swoi­mi droga­mi lub mniej ele­gancko to nazy­wa­jąc lubiła się wałęsać. Ileż razy szukałem ją na całym Dąbiu i Biskupinie, najczęś­ciej zjaw­iała się sama częs­to jeszcze z wilgo­t­na sierś­cią co świad­czyło o jej wodołazkim pochodze­niu i zaży­wa­niu kąpieli w Odrze. Bard­zo chci­ałem doczekać się szczeniąt po Erze, wydawało się, że nie ma na to już szans przekroczyła bowiem dopuszczal­ny wiek, w drodze wyjątku po oce­nie na wys­taw­ie we Wrocław­iu, w cza­sie której sędzia pod­kreślił jej wyjątkowa pię­kność, dostałem zez­wole­nie na krycie. Cóż to była za wyprawa pod Mil­icz do hodowli Pani Ewy Urbańskiej „Z Niedźwiedziej Gawry” Pamię­tam, że była to ostra zima 1987 r. Za pier­wszym razem się nam nie udało, to jeszcze nie był ten czas i Era pogryzła swo­jego part­nera Trol­la, za dwa dni było już zupełnie inaczej choć Troll bard­zo ostrożnie zbliżał się do niej, pamię­ta­jąc o wcześniejszym przykrym doświad­cze­niu. Po dwóch miesią­cach w salce kat­e­chety­cznej przyszły na świat cztery szczenię­ta, dwie sunie Dirke i Doris oraz dwa psy Drako i Dux. Wychowywały się klasz­tornej bib­liotece, proszę docenić cier­pli­wość moich współbraci. To były bard­zo trudne cza­sy do odchowa­nia szczeniąt. Żad­nej mowy o suchych kar­ma­ch czy też mięsie, które prze­cież było wtedy na kart­ki. Raz w tygod­niu na pod­staw­ie zaświad­czenia ze Związku kyno­log­icznego mogłem kupić parę kilo odpadów poubo­jowych, resz­ta to kasza, ryż twaróg i żółt­ka. Udało się jed­nak odchować na przepiękne szczeni­a­ki, które dość szy­bko znalazły nowe domy. Dirke udała się do Włoch, Drako i Dux do nowych rodzin w Łodzi i Prze­myślu a Dirke została ze mną. Była wyka­paną córeczką swej mamy, jak tylko podrosła razem z mamuśką wypraw­iała się w podróże po Wrocław­iu, na nic się nie zdało moje wielokrotne obchodze­nie i sprawdzanie dosłown­ie cen­tymetr po cen­tymetrze stanu ogrodzenia naszego klasz­tornego ogro­du, zawsze znalazły miejsce, przez które moż­na było wydostać się na zewnątrz. Jed­na z ulu­bionych wędrówek suń kończyła się przy barze „Karaś” sta­jącego na prze­ciw wejś­cia do akademi­ka UW „Pancernik” Moje panie wchodz­iły do baru, pod­chodz­iły do zajada­ją­cych ryby i fry­t­ki klien­tów i trą­ca­jąc nosem tek­tur­owe tac­ki doma­gały się jedzenia. Trud­no było im odmówić i to nie tylko dlat­ego, że były bard­zo sym­pa­ty­czne. Potem wychodz­iły na zewnątrz kładły się w pobliżu wejś­cia i … za chwilę miałem tele­fon od właś­ci­ciel­ki „Kara­sia” z prośbą o zabranie psi­aków bo się klien­ci boją wejść do środ­ka. Ta pani tez miała ogrom­nie wiele cier­pli­woś­ci do mnie i moich suń. Wiele moż­na by w tym miejs­cu przy­toczyć his­torii związanych z wypada­mi mat­ki z córką, jed­na zakończyła się nawet meza­liansem bab­ci Ery z jakimś przys­to­j­ni­aczkiem, bo na starość pow­iła dwa szczeni­a­ki w typ­ie doga niemieck­iego. Ktoś może w tym miejs­cu się oburzyć dlaczego nie pil­nowałem panienek ale nie wyobrażam sobie nowo­fund­lan­da na łańcuchu ani też zamkniętego przez cały dzień w kojcu. Doris także częs­to podróżowała ze mną poza Wrocław najczęś­ciej zatłoc­zony­mi pociąga­mi, bywal­iśmy razem w Zakopanem, kiedyś nawet jeden z górali ze zdzi­wienia przecier­ał oczy mówiąc – o rany,jaki cziarny bacows­ki pies. Innym razem trochę pod­ch­mielony Zielono-górzanin wykrzyknął k….. lew czy co? Doris żyła­by sobie w klasz­torze jak u Pana Boga za piecem, gdy­by pewnego razu nie poła­mała krzewu rodo­den­drona, tu już skończyła się cier­pli­wość O. Józe­fa Zdun­ka, który opiekował się ogro­dem. Doris musi­ała opuś­cić klasz­torny ogród i prze­nieść się na Biskupin pod opiekę Eli Obary, dziś dok­to­ra nauk bib­li­jnych po Bib­licum a wtedy stu­den­t­ki w studi­um położnict­wa i uczest­nicz­ki dusz­pasterst­wa aka­demick­iego. W 1990 roku opuś­ciłem Wrocław, by rozpocząć stu­dia na KUL. I w tym momen­cie rozpoczęło się moje rozs­tanie z kochany­mi suni­a­mi Era trafiła do Wiesława Bielasa wtedy stu­den­ta a dziś dok­to­ra nauk wetery­naryjnych pra­cown­i­ka Kat­edry Rozro­du z Kliniką Zwierząt Gospo­dars­kich Uni­w­er­syte­tu Przy­rod­niczego we Wrocław­iu i tam dokon­ała swo­jego żywo­ta. Doris najpierw była u Eli a później po jej wyjeździe do Włoch u jej rodz­iców aż na ostat­nie lata swo­jego życia trafiła do Warsza­wy na trze­cie piętro do moich rodz­iców. Tu muszę się moc­no uderzyć w pier­si ponieważ tak być nie powin­no ale odpoku­towałem to moje pozostaw­ie­nie suń w niedalekiej przyszłoś­ci biorąc odpowiedzial­ność za inne fuń­ki ale o tym za chwilę. Doris doczekała się jeszcze potomst­wa, jed­na z jej córek Fera przez sześć miesię­cy była ukochaną sunia mojego taty. Rodz­i­com było jed­nak trud­no zaj­mować się dwoma wielki­mi psa­mi i trze­ba było Ferę sprzedać. Mój kochany ale nie żyją­cy już tato nie mógł się z tym dłu­go pogodz­ić. Doris dob­ie­gała swo­jego żywo­ta w domu moich rodz­iców rozpieszczana przez moją mamę. Ostat­nie jej lata były dla Doris sza­le­nie trudne i bolesne, miała postępu­jące zwyrod­nie­nie krę­gosłu­pa, schodze­nie i wchodze­nie po schodach stawało się dla niej prawdzi­wą męką. Kiedyś nocow­ałem u moich rodz­iców — Doris podeszła do mojego łóż­ka położyła głowę na nim i patrzyła na mnie takim smut­nym wzrok­iem jak­by chci­ała mi opowiedzieć o swoim życiu. Stanęły mi przed oczy­ma wszys­tkie te nasze podróże i zabawy ale także i trud rozs­ta­nia i poczu­cie win­ny, że tak się musi­ała tułać. To były takie mini rekolekc­je na tem­at bra­nia odpowiedzial­noś­ci za tych , których się oswoiło wypowiedziane tym spo­jrze­niem pełnym smutku ale także niesamowitej wier­noś­ci. Za parę tygod­ni musi­ałem pod­jąć jed­ną z najtrud­niejszych decyzji w życiu, nie mogąc w żaden sposób ulżyć cier­pi­e­niu Doris zaw­iozłem ją do lek. wet. Zas­nęła na moich rękach.

Po zakończe­niu studiów na KULu trafiłem do Toru­nia gdzie wziąłem odpowiedzial­ność za prowadze­nie Mis­ji Ewan­ge­liza­cyjnych. Zacząłem też gro­madz­ić przy tym dziele świec­kich współpra­cown­ików, jed­nym z nich była Gosia Zators­ka. Dowiedzi­ałem się, że bard­zo lubi psy i chci­ała by mieć psi­a­ka. W tym cza­sie zadz­woniła do mnie Pani Ewa Urbanow­icz z pytaniem czy nie zaopiekowałbym się ostat­nim nowo­fund­lan­dem w jej hodowli „Dże­fem”. Abiskopata­ki Gaffney (tak się naprawdę nazy­wał) miał już swo­je lata ale jaką on miał głowę. Wielu jego potomków to Cham­pi­oni i intern Cham­pi­oni. Pojechałem zaraz po Dże­fa i zaprzy­jaźnil­iśmy się od pier­wszego spotka­nia dum­ny wracałem z nim do Toru­nia. Dowiedzi­ałem się też, że ukochana przez mojego tatę Fer­u­nia nie jest lubiana przez swoich właś­ci­cieli i że chcą ją odd­ać. Naty­ch­mi­ast pojechałem po nią i ofi­arowałem ją Gosi. One zakochały się w sobie od pier­wszego wejrzenia. Fera była kochaną sunią ale miała jak­iś taki smutek w oczach. Fera zaprzy­jaźniła się z Dże­fem i przez pewien czas mieszkali razem. Trze­ba było być bard­zo ostrożnym będąc z nimi na spac­erze bo jeśli tylko, któreś z nich pod­niosło głowę i nieru­chome zaczęło patrzeć daleko przed to był znak, że zaraz gdzieś razem popędzą co nigdy nie wróżyło nic dobrego. To jest ten dylemat właś­ci­cieli psów w mieś­cie — brak bez­piecznych miejsc gdzie psi­a­ki mogły­by się wyb­ie­gać i zaprzy­jaźnić z inny­mi czworonoga­mi. I to właśnie jeden z takich spac­erów skończył się trag­icznie dla Fer­uni jak sza­lona pobiegła za Dże­fem głucha na wszelkie woła­nia i wpadła pod auto­bus. Nie nacieszyła się dłu­go miłoś­cią Gosi dla której jej śmierć była bard­zo bolesnym przeży­ciem. Dżef pożył jeszcze parę lat. Po pewnym cza­sie zadz­woniła do mnie Pani Wan­da Zielińs­ka właś­ci­ciel­ka sza­le­nie zasłużonej hodowli nowo­fund­landów w Polsce Ran­dia Polo­nia. Z pytaniem czy nie przy­gar­nąłbym do siebie syna Dże­fa, Bon­za czyli Ego­na z Niedźwiedziej Gawry. I tak stałem się właś­ci­cielem Bonzu­nia, który się komuś znudz­ił i po prze­jś­ci­ach trafił do Pani Wandy a potem do mnie. To było kochane psisko choć nie znosił owczarków niemiec­kich, nie wiem jakie miał z nimi kiedyś doświad­czenia ale na ich widok ten potul­ny niedźwiadek przeo­brażał się w bestię gotową wal­czyć na śmierć i życie, sza­le­nie trud­no go było wtedy utrzy­mać na smy­czy. Lata jed­nak dawały się we zna­ki i zaczęły się prob­le­my z sercem. W między cza­sie zadz­woniła znów Pani Wan­da z wiado­moś­cią, że ktoś nie może dalej opiekować się sześ­ci­o­let­nim nowo­fund­lan­dem wnukiem Dże­fa Juniorem — Fal­so Książe Ran­dia i tak rozpoczęła się moja przy­go­da z Juniorkiem. Po śmier­ci Bonzu­nia kupiłem od Pani Wandy Tiger­ka. Tigre Ksi­aże Ran­dia Polo­nia mój pier­wszy nowo­fund­land pies wychowany przeze mnie od szczeni­a­ka. Najpierw przez kil­ka miesię­cy mieszkał w moim poko­ju ale było to pon­ad siły mojego sąsi­a­da i tak musi­ał zamieszkać w ogrodzie razem z Juniorem. Zaprzy­jaźnili się bard­zo, choć z tego cza­su pozostało w Tigerku przyzwycza­je­nie, by miskę z jedze­niem chować do budy. I choć Junior odszedł zimą 2009 to do tej pory Tigruś łapał miskę w zęby i rozsy­pu­jąc więk­szość karmy tar­gał ją do budy potem resztę pokar­mu wyjada­jąc ze słomy. Dwa lata później dotarła do mnie również z hodowli Ran­dia, Zeli­na Zorge Księżnicz­ka Ran­dia Polo­nia. Przez pewien czas trój­ka niufków razem spędza­ła mile czas. Krótko po Zorgusi dołączył do niej jej rod­zony braciszek, piękny biało-czarny Zeil Książe Ran­dia Polo­nia. Zamieszkał jed­nak u moich przy­jaciół gdzie byłt bard­zo kochany. W 2011 skończył cham­pi­onat Pol­s­ki posi­adał dwa Caci­by. Ósmego lip­ca 2010 Zorge księżnicz­ka i Tigre książę Ran­dia Polo­nia stali się rodzi­ca­mi czterech prześlicznych córeczek Nankin, Neivy, Najdy i Narii.

10 grud­nia 2011 roku będzie mi się odtąd kojarzył z ode­jś­ciem mojego ukochanego Tiger­ka. Jeszcze dzień wcześniej wszys­tko wydawało się być w najlep­szym porząd­ku. Zawsze kiedy dawałem im jeść to otwier­ałem furtkę a Tigruś z Zorgu­nią wyb­ie­gali na zewnątrz. Tigruś musi­ał trady­cyjnie „pod­lać” ulu­biony cyprys ale za chwilę grzecznie zjaw­iali się z powrotem czeka­jąc na to co im do michy wpad­nie ale także by się poprzy­tu­lać. Tak było i tym razem choć Tigruś jakoś tak dłużej tarł swo­ją łepetyną o moją nogę. Naza­jutrz musi­ałem wyjechać i przed połud­niem dostałem tele­fon od Ani Wojny (mojego dro­giego przy­ja­ciela, troszczącego się z wielkim odd­aniem o psi­a­ki kiedy mnie nie ma), że z Tigrusiem coś złego się dzieje. Nie pod­szedł do jedzenia, trochę tylko napił się wody i siedzi­ał smut­ny. Naty­ch­mi­ast zadz­woniłem do mojego przy­ja­ciela lek. Wetery­narii Jar­ka, który miał pod­jechać, by zobaczyć co się dzieje. W między­cza­sie Ania próbowała przy­wołać Tiger­ka ale on się gdzieś ukrył. Jak przy­puszcza­łem wlazł do kryjów­ki pod schoda­mi, gdzie raczej nie bywał i tam zas­nął. Kiedy Ania go tam znalazła już nie żył. Jarek po obe­jrze­niu Tiger­ka stwierdz­ił, że najpraw­dopodob­niej miał zawał ser­ca. Nawet nie mogłem się z nim pożeg­nać. Jest mi strasznie smut­no. Uświadami­am sobie też jak mało daję cza­su tym, którzy są samą wier­noś­cią. Odeszła też Zeli­na Zorge i Zeil, piękne i jakże urocze i kochane psiaki.

Nowy rok 2012 rozpocząłem z Emusem Tigre z Piaskowej Zagrody, przepięknym niufem z kanadyjsko — amerykańskim rodowo­dem. Urod­zony 02.10.2011 To piękne i bard­zo mądre psisko. Dałem mu na drugie imię Tigre na cześć mojego kochanego Tiger­ka. Nieste­ty dłu­go się nie nacieszyłem się tym kochanym psem. Żył jedynie dwa i pół roku. Najpraw­dopodob­nie zatruł się liść­mi lub nasion­a­mi bielu­nia dziędzierza­wy, dłu­go wal­czyliśmy o jego życie, bo sza­le­nie trud­no było rozpoz­nać co jest powo­dem jego nagle pog­a­rsza­jącego się z min­u­ty na min­utę zdrowia. Zatrzy­manie moczu, niewydol­ność odd­e­chowa … Nie pomogły kro­plów­ki i inne lekarst­wa. Znów ból z powodu śmier­ci kochanego psiego przyjaciela.

W maju 2014 roku przyszedł w Czechach na świat Archibald King of Endo­ras, chy­ba po Dże­fie najpiękniejszy nowo­fund­land w mojej his­torii z nowo­fund­lan­da­mi. Śmiem twierdz­ić, że gdy­by był parę cen­tymetrów wyższy był­by jed­nym z najpiękniejszych fundów w Polsce. Bard­zo szy­bko zdobył młodzieżowy cham­pi­onat ale był bard­zo nies­forny jako doras­ta­ją­cy psi­ak i zer­wał sobie wiązadła krzyżowe. Wydawało się, że zostanie kaleką na całe życie i to życie z bólem. Jed­nak ober­ac­ja w klin­ice w Grudz­iądzu dała mu nie­jako nowe życie. Przeszedł długą rekon­wales­cencję i potem dość trud­no nam szło z uzyskaniem cha­pi­onatu dorosłego psa. W tym miejs­cu wiele, moż­na by napisać o sędziowa­niu psów, cza­sa­mi wprost żal duszę sciska jak czy­ta się skra­jnie różne opisy i na dodatek nie zgodne z prawdą, budowy ciała i zachowa­nia w ringu. Doczekaliśmy się wresz­cie tego cham­pi­onatu i to od Czeskiej Pani Sędziny. Arcik 18.05.2024 skończył 10 lat i jak na swój wiek trzy­ma się dość dobrze, szko­da że nie doczekał sie potomst­wa to chy­ba mój ostat­ni nowo­fund­land. Kiedy napisałem te słowa to zro­biło się przykro i to najbardziej z tego powodu, że nie mogłem być z psa­mi, których byłem właś­ci­cielem, one zaś do kon­ca swo­jego życia pamię­tały mnie i były wierne.